2014-01-21, 22:14
Witam.
Zgodnie z zapowiedzią w temacie z przywitaniem, prezentuję Wam moje opowiadania. Na pierwszy ogień leci moje aktualnie pisane opowiadanie. Inspiracją jest twórczość Andrzeja Sapkowskiego, którego chyba wszyscy znają Samo opowiadanie będzie miało X rozdziałów, jak na razie mam napisane 2, 3 w trakcie...
Zgodnie z zapowiedzią w temacie z przywitaniem, prezentuję Wam moje opowiadania. Na pierwszy ogień leci moje aktualnie pisane opowiadanie. Inspiracją jest twórczość Andrzeja Sapkowskiego, którego chyba wszyscy znają Samo opowiadanie będzie miało X rozdziałów, jak na razie mam napisane 2, 3 w trakcie...
Rozdział I (najkrótszy)
- Zuran! - krzyknął Irluand, podrzucając drewnianą kulę do góry - Łap!
Przyjaciel jak zwykle zanurzony był w swoich księgach. Oprócz czytania nie robił chyba nic. A może, kto wie. Zwykł czytać księgi pokroju filozofii i języków obcych, bo chciał na stare lata wyjechać do Bovadi, miasta położonego kilkadziesiąt tysięcy mil od ich tymczasowego pobytu - Zadorii. Było to miasteczko dosyć małe, bo liczyło tysiąc chłopa, zazwyczaj biednych. Wioska miała swojego burmistrza, który nie miał zbytniego powodzenia. Powiedzmy, był szpetny na tyle, że rządził sam, zupełnie sam. Zuran nagle wstał.
- Wiesz co?! - wykrzyknął z wściekłością w głosie - Zawsze jak coś robię, to musisz tą chędożoną piłką rzucać. Jak czytam, to mi nie przeszkadzaj, dobra?
- Zwykłem denerwować ludzi, - powiedział zimno Irluand - nawet tych, którzy są mi bliscy. Chodź pójdziemy do karczmy, napijemy się naszego ojczystego piwa, Sarniego z Zadorii.
- No dobra, ale piłkę zostaw, nie chcę, żeby się ze mnie śmiali - mruknął Zuran
- Jak zostawisz książki, to piłeczki nie zobaczysz.
W karczmie było nadzwyczaj głośno. Nazywała się "Pod szumiącym zającem", cokolwiek miało to znaczyć. Była to zwykła izba, z barem i wieloma stolikami. Za barem zwykł siedzieć oberżysta, ale tym razem, stał w rogu sali. Na podwyższeniu wraz z dwoma pięknymi kobietami, wznosił toast za córkę burmistrza, bo właśnie obchodziła urodziny. Bodajże 16, choć nikt nigdy się tego nie dowie, bo była zwykłym mutantem. W dzieciństwie podpijała eliksiry czarodziejów, którzy pracowali w siedzibie jego ojca. Burmistrz kiedyś był przystojny, ale to właśnie ona wylała na niego kwas, który zniszczył mu twarz doszczętnie. Nagle oberżysta krzyknął do dwójki przyjaciół.
- Ej Wy, weźcie baryłkę piwa, za darmo dzisiaj, urodziny są. Bawimy się! - krzyknął potrząsając swoimi długimi włosami, które były urodziwe, aż za bardzo.
- No dobra - szepnął Zuran - coś tu jest nie tak. Nigdy nie słyszałem o tej dziewczynie, chodź, wypijemy i obejrzymy ją.
Irluand odwrócił się w stronę swego przyjaciela. Twarz miał białą, nie żeby zbladł, od urodzenia, chyba po mamie. Włosy miał raczej czarne, choć zmieniały się odrobinę w zależności od sytuacji, no, taki człowiek. Oczy miał zmęczone, też naturalne. Uśmiech, który zwykł mieć przyjazny zmienił się w niepewność. Otworzyły się.
- Nie - powiedział stanowczo, a jego oczy straciły oznaki zmęczenia i stały się poważne, Zuran aż się cofnął - to nie jest zwykła dziewczyna, to coś większego.
Zapadła cisza, tak na prawdę w oddali było słychać głosy i okrzyki barmana lecz oni byli nieobecni, niby kilka metrów od nich, ale bariera istniała. Po chwili ciszy Zuran wyszedł, Irluand za nim.
- Wiesz co - powiedział przestraszonym głosem pisarz, zdejmując swój śmieszny kapelusz. Przyjaciel zauważył krople potu - ja idę, zobaczysz, to zwykła dziewczyna...
- Zuran! - krzyknął Irluand, podrzucając drewnianą kulę do góry - Łap!
Przyjaciel jak zwykle zanurzony był w swoich księgach. Oprócz czytania nie robił chyba nic. A może, kto wie. Zwykł czytać księgi pokroju filozofii i języków obcych, bo chciał na stare lata wyjechać do Bovadi, miasta położonego kilkadziesiąt tysięcy mil od ich tymczasowego pobytu - Zadorii. Było to miasteczko dosyć małe, bo liczyło tysiąc chłopa, zazwyczaj biednych. Wioska miała swojego burmistrza, który nie miał zbytniego powodzenia. Powiedzmy, był szpetny na tyle, że rządził sam, zupełnie sam. Zuran nagle wstał.
- Wiesz co?! - wykrzyknął z wściekłością w głosie - Zawsze jak coś robię, to musisz tą chędożoną piłką rzucać. Jak czytam, to mi nie przeszkadzaj, dobra?
- Zwykłem denerwować ludzi, - powiedział zimno Irluand - nawet tych, którzy są mi bliscy. Chodź pójdziemy do karczmy, napijemy się naszego ojczystego piwa, Sarniego z Zadorii.
- No dobra, ale piłkę zostaw, nie chcę, żeby się ze mnie śmiali - mruknął Zuran
- Jak zostawisz książki, to piłeczki nie zobaczysz.
W karczmie było nadzwyczaj głośno. Nazywała się "Pod szumiącym zającem", cokolwiek miało to znaczyć. Była to zwykła izba, z barem i wieloma stolikami. Za barem zwykł siedzieć oberżysta, ale tym razem, stał w rogu sali. Na podwyższeniu wraz z dwoma pięknymi kobietami, wznosił toast za córkę burmistrza, bo właśnie obchodziła urodziny. Bodajże 16, choć nikt nigdy się tego nie dowie, bo była zwykłym mutantem. W dzieciństwie podpijała eliksiry czarodziejów, którzy pracowali w siedzibie jego ojca. Burmistrz kiedyś był przystojny, ale to właśnie ona wylała na niego kwas, który zniszczył mu twarz doszczętnie. Nagle oberżysta krzyknął do dwójki przyjaciół.
- Ej Wy, weźcie baryłkę piwa, za darmo dzisiaj, urodziny są. Bawimy się! - krzyknął potrząsając swoimi długimi włosami, które były urodziwe, aż za bardzo.
- No dobra - szepnął Zuran - coś tu jest nie tak. Nigdy nie słyszałem o tej dziewczynie, chodź, wypijemy i obejrzymy ją.
Irluand odwrócił się w stronę swego przyjaciela. Twarz miał białą, nie żeby zbladł, od urodzenia, chyba po mamie. Włosy miał raczej czarne, choć zmieniały się odrobinę w zależności od sytuacji, no, taki człowiek. Oczy miał zmęczone, też naturalne. Uśmiech, który zwykł mieć przyjazny zmienił się w niepewność. Otworzyły się.
- Nie - powiedział stanowczo, a jego oczy straciły oznaki zmęczenia i stały się poważne, Zuran aż się cofnął - to nie jest zwykła dziewczyna, to coś większego.
Zapadła cisza, tak na prawdę w oddali było słychać głosy i okrzyki barmana lecz oni byli nieobecni, niby kilka metrów od nich, ale bariera istniała. Po chwili ciszy Zuran wyszedł, Irluand za nim.
- Wiesz co - powiedział przestraszonym głosem pisarz, zdejmując swój śmieszny kapelusz. Przyjaciel zauważył krople potu - ja idę, zobaczysz, to zwykła dziewczyna...